Zamiast życzeń – coś inspirującego na Święta

A nadzieja nie zawodzi…

Opowieść o człowieku, który zyskał drugie życie . Źródło : link


Ja, który byłem na samym dnie, powstałem.

Otrzymałem od Boga dwa życia.

Moje pierwsze życie – do trzydziestego roku, było przeważnie pogonią za tym, co kocha ciało, za tym, co jest wygodne, osiągalne zmysłami. Bóg był dla mnie kimś nierzeczywistym. Byłem tak zwanym wierzącym niepraktykującym.  Papierosy, alkohol, koledzy, imprezy, czyli używanie życia na całego pochłaniało cały mój czas.  Uważałem, że wiem, co robię. Tak mijały lata…

Ożeniłem się, pojawiły się dzieci, ale trybu życia nie zmieniłem. Dom traktowałem jak miejsce do nabierania sił do kolejnej balangi. Używanie życia na całego pochłaniało większość mojego czasu. I nie robiły na mnie wrażenia prośby i płacz żony, matki i dzieci. Staczałem się, a koledzy i wódka zawsze byli na pierwszym miejscu. Potem dochodziło do takich sytuacji, że pijany zasypiałem gdzie popadło, na klatce przed blokiem, pod śmietnikiem.

Przyszedł rok 1989 – zabiłem człowieka.

Znalazłem się w więzieniu. Szok, rozpacz, tragedia. Nie widziałem dla siebie celu i sensu życia. Otrzeźwiałem w tym swoim tragicznym położeniu. Fatalna beznadzieja. Byłem tak przybity, że próbowałem popełnić samobójstwo.

Nie wiem, co byłoby ze mną, gdyby nie moja mama, która przywiozła mi do więzienia Dzienniczek św. Faustyny i różaniec. Wziąłem, by nie robić przykrości mojej mamie, bo ze łzami w oczach wciąż powtarzała, że Bóg mnie kocha. Takie słowa wywołały we mnie bunt.

Nieprawda, gdyby mnie kochał, nie dopuściłby do tego, co się stało…!

Tak mniej więcej myślałem. Mijały dni, a we mnie potęgował się gniew na wszystko i na wszystkich. Pewnego dnia zobaczyłem na półce książkę, którą dostałem od mamy. Bezwiednie sięgnąłem po nią i… to, co nastąpiło potem, było jak trzęsienie ziemi.

Nie czytałem Dzienniczka, ale go pochłaniałem, dzień i noc. Czytałem i łkałem. Płakałem ze wzruszenia, że Jezus kocha nawet mnie, pomimo zbrodni, której dokonałem. Boże, Ty jesteś tak blisko mnie – mordercy? Nie da się opisać w kilku słowach, co wtedy przeżywałem. Jezus powoli, krok za kroczkiem zaczął mnie uczyć zaufania do siebie. Przypominał słowa dawno zapomnianego pacierza, zachęcił do odmawiania różańca.

Mając trzydzieści lat, narodziłem się na nowo.

Dzisiaj minęło już czternaście lat mojego życia z Jezusem Miłosiernym. Nadal przebywam w więzieniu, ale teraz czuję, że żyję. Jezus nauczył mnie tylu rzeczy, że moja wdzięczność do Niego nie zna granic. Nauczył mnie dawać uśmiech i cieszyć się z każdego darowanego mi dnia. Otrzymałem od Niego taki pokój serca.

Po tylu latach dopiero zrozumiałem i odczułem na sobie, że tęsknota za Jezusem przewyższa wszystko, czego można pragnąć na tym świecie.

Chociaż im bardziej ufałem Jezusowi, to tym bardziej świat ze swoją nienawiścią, niedowierzaniem, pokusami, oszczerstwami mnie atakował. Jednak całe to zło odbijało i odbija się ode mnie, a jeżeli już coś przebije się przez mój pancerz, to przyjmuję to z uśmiechem, jako doświadczenie mnie, mojej miłości i zaraz wracam do równowagi.

I tak, paradoksalnie, będąc w więzieniu, czuję się wolny! Ryszard